wtorek, 1 listopada 2011

Drożdzowe bułeczki z nadzieniem

Drożdżowe ciasto to moje ulubione, w zasadzie niezależnie od formy, jaką przyjmuje. Nie spocznę, póki wiem, że w domu jest jakaś niezjedzona drożdżówka (szczególnie drożdżowy rogalik z marmoladą pieczony w kuchennym piecu kaflowym przez siostrę mojej babci), przerwę dietę dla kawałka drożdżowego placka z owocami, nie odmówię pizzy na drożdżowym cieście. W swojej drożdżowej przypadłości nie jestem jednak osamotniona - u nas to rodzinne ;)

Mimo, że tak bardzo lubię drożdżowe wypieki, sama przez długi czas ich nie robiłam. A to dlatego, że zewsząd słyszałam głosy, że ciasto drożdżowe jest trudne do zrobienia i kapryśne: ciężko się wyrabia, słabo wyrasta, trzeba pozamykać wszystkie drzwi i okna, żeby ciasta z zaczynem nie dosięgnął żaden przeciąg, trudno jest uzyskać naprawdę puszyste wypieki, itd. Najciekawszą historię-straszaka słyszałam od taty: opowiadał nam o zwyczaju pieczenia baby wielkanocnej w jego rodzinie. Nie było łatwo, babę robiło się przez kilka dni, a wszyscy drżeli o jej los, chodząc wokół niej na palcach... a wszystko to przez przesąd, że jak baba wielkanocna nie wyjdzie to rodzinę w kolejnym roku będą czekały nieszczęścia. Aż strach w ogóle zaczynać piec taką złowieszczą babę ;)

Mimo całego tego straszenia, raz po raz podejmowałam wyzwanie, robiąc różne drożdżowe wypieki. Dzięki temu, że się odważyłam, znalazłam bardzo dobry przepis na foccacię/spód do pizzy, którym chętnie podzielę się na blogu przy najbliższej okazji. Próbowałam też piec drożdżowe bułeczki, dwa razy. Za pierwszym razem uzyskany efekt przypominał nieco pierwszy mus czekoladowy Wybranka - bułeczki wyszły twarde jak kamień. Trochę się wtedy zniechęciłam do pieczenia drożdżowych bułeczek - kolejną próbę podjęłam dopiero wczoraj (pierwsze bułeczki upiekłam będąc licealistką, czyli dawno temu ;). Efekty tej próby były lepsze niż pierwszej, niemniej jednak przepis potrzebuje jeszcze kilka modyfikacji, które - mam nadzieję - sprawią, że efekty będą zadowalające...lub nawet powalające ;)

Piekąc wczoraj bułeczki drożdżowe z nadzieniem, korzystałam z przepisu pochodzącego z mojego ulubionego wypiekowego bloga - Moje Wypieki. Przepis jest prosty, ale wymaga trochę cierpliwości, i przy wyrastaniu ciasta i przy lepieniu bułeczek. Ale może potrzeba tej cierpliwości wynika z mojego braku doświadczenia w tej akurat materii ;)

Drożdżowe bułeczki z nadzieniem 


Składniki (na 12 sztuk wielkości wyrośniętej kajzerki):
  • 550g mąki pszennej
  • 1 szklanka ciepłego (ale nie gorącego) mleka
  • 14g suszonych drożdży (w oryginalnym przepisie jest 15g, ale saszetki z suszonymi drożdżami dostępne w Polsce są zwykle 7-gramowe, więc wzięłam ciut mniej)
  • 3 łyżki roztopionego (i ostudzonego) masła
  • 1 jajko + 2 żółtka
  • 3 łyżki cukru
  • wybrana marmolada/dżem (ja miałam konfitury wiśniowe z kawałkami owoców)
  • 1 dodatkowe jajko roztrzepane z chlustem mleka do posmarowania bułeczek przed pieczeniem
Po konsumpcji bułeczek stwierdziłam, że warto byłoby też dodać:
  • esencję waniliową (na oko ok. 2 łyżeczek)
  • więcej cukru (dodałabym 2 razy tyle, ile jest w pierwotnym przepisie)
Dzięki temu bułeczki będą miały piękny waniliowy aromat oraz będą słodsze (te moje były bardzo mało słodkie). Zamiast kruszonką, która występuje w oryginalnym przepisie, bułeczki można posypać makiem (wersja dla leniwych ;).

Przygotowanie:
  1. drożdże wymieszać z 3 łyżkami mąki, wymieszać z ciepłym mlekiem i cukrem, przykryć ściereczką i odstawić na 15 min do wstępnego wyrośnięcia (drożdże muszą "ruszyć", jak pisze autorka bloga, z którego zaczerpnęłam przepis; "ruszenie" oznacza, że na powierzchni mieszaniny zaczynają pojawiać się bąbelki)
  2. dodać pozostałe składniki, dobrze wymieszać i wyrobić ciasto przez kilka minut (najlepiej na stolnicy lub blacie, jeśli mamy taką możliwość)
  3. po wyrobieniu ciasto powinno być jędrne i gładkie, nie powinno specjalnie się kleić
  4. wyrobione ciasto odstawiamy na 1/2 godziny do wyrośnięcia, w ciepłe miejsce, pod przykryciem - czekamy aż podwoi swoją objętość (jeśli zajmie mu to więcej czasu, czekamy dłużej)
  5. po wyrośnięciu ciasta uderzamy w nie pięścią, a następnie jeszcze chwilę wyrabiamy
  6. dzielimy ciasto na 12 części, z których formujemy placuszki
  7. na środku każdego placuszka kładziemy łyżeczkę nadzienia, zwijamy boki w sakiewkę (próbowałam kilku technik, ta wyszła najlepiej), formujemy kule i kładziemy na blasze posmarowanej tłuszczem (u mnie było masło) i obsypanej mąką (najlepiej chyba układać bułeczki zlepieniem do dołu, żeby dobrze się zasklepiło)
  8. gdy wszystkie bułeczki są już na blasze, przykrywamy ją ściereczką i odstawiamy na 1/2 godz do wyrośnięcia (na tym etapie bułeczki mogą się pozrastać, ale tak ma być ;)
  9. nagrzać piekarnik do 190 stopni Celsjusza (moim zdaniem mogłoby być trochę mniej, żeby bułeczki nie były spieczone), bez termoobiegu
  10. po wyrośnięciu bułeczek posmarować każdą jajkiem roztrzepanym z chlustem mleka, żeby były pięknie zarumienione i błyszczące
  11. po posmarowaniu każdą bułeczkę można posypać makiem (w oryginale jest kruszonka, ale jakoś nie chciało mi się jej robić, postawiłam więc na mak ;)
  12. gotowe bułeczki wstawić na środkową półkę do piekarnika i piec 25 min (bułeczki trzeba obserwować, gdyby za bardzo się zarumieniły, trzeba obniżyć temperaturę - niestety każdy piekarnik zdaje się być inny i trzeba dostosowywać wytyczne do danego piekarnika)
A wygląda to tak:

I jeszcze jedna uwaga: drożdżowe ciasto szybko wysycha. Jeżeli więc nie skonsumujecie wszystkich bułeczek od razu po upieczeniu, trzymajcie je w opakowaniu, które pozwoli uchronić je przed wysychaniem. Jeżeli poleżą 1-2h na paterze, bez przykrycia, wyschną i nie będą już takie fajne.

Powodzenia w zmaganiach z drożdżami :) To wcale nie takie trudne ;)

2 komentarze:

  1. Oj, Pani.

    I jak tu przy Tobie na dietę przechodzić? :-P
    Za mną też czasami drożdżóweczka chodzi :-)
    Nawet raz próbowałam - i to z sukcesem, ale za to bez nadzienia... (brioche z kwestii smaku).

    Smacznego!

    OdpowiedzUsuń
  2. eliza: zawsze bałam się drożdżowych wypieków i była to dla mnie swoista czarna magia, ale przełamałam się z foccacią i teraz jest już z górki:) bułeczki wyszły genialnie, muszę się powstrzymywać, żeby nie pochłonąć całej blachy;) następne będą jagodzianki!:)

    OdpowiedzUsuń